Zacznę od tego, że dzisiaj, 13.06.2024 r. poszłam do Kinoteatru Rialto w Katowicach na spotkanie z Gregiem Sestero, odtwórcą roli "Marka" w filmie - "The Room". Zdjęcie zostało załączone na obrazku. Było całkiem nieźle, Greg był całkiem miły, jak na takiego gwiazdora. Potem była już jazda. Długo wyczekiwany seans "The Room" się rozpoczął. Publika była żywiołowa, wszędzie robiła niewybredne komentarze dotyczące owego filmu. Nawet ja rozkręcałam tam ludzi. Pojawiały się aluzje do łyżek, ze względu na fakt, iż obrazy w pokoju Johnny'ego przedstawiały łyżki. Kto wie, czy one nie były głównymi bohaterami tego filmu i najlepszymi aktorami, poza Danem Janjigianem w roli Chrisa-R. Oczywiście, Chris-R to creme de la creme tego arcydzieła, bez niego ten film nie byłby aż taki ciekawy.
Dobrze, przejdźmy do recenzji.
Chciałabym wyjaśnić, dlaczego ten film jest uważany za fatalny i moim zdaniem, nie bez powodu. Oświadczam, iż nigdy nie zetknęłam się z przemysłem filmowym, więc ta recenzja przedstawia moje subiektywne odczucia.
Film rozpoczyna nieco "romantycznie-brzmiąca", rodem z oper mydlanych, tandetna muzyka autorstwa Mladena Milcevica. Nie mogłam słuchać tej muzyki przypominającej szmirę puszczaną w fast foodach albo utwory R'n'B klasy Ż z lat 2000, które miałam nieprzyjemność słuchać jako dziecko. Szczyt kiczu osiągnęła muzyka do scen s*ksu, które Tommy Wiseau kręcił te sceny na odwal się. Widać to po tym, jak Tommy Wiseau w roli Johnny'ego, uprawiał stosunek z... pępkiem aktorki Juliette Danielle w roli Lisy.
Powiem co nieco też o fabule, gdyż to główna gwiazda tego gniotu.
Fabuła jest potwornie denna, nic się nie dzieje, dialogi co chwila przeskakują z miejsca na miejsce, a cała historia skupia się na Lisie, która "zdradziła" Johnny'ego, chociaż za niego jeszcze nie wyszła. W pewnym momencie, zaczęło być mi żal Lisy, która musiała się męczyć z facetem, który wyglądał i zachowywał się, jakby miał "Zespół Downa". Bez obrazy dla tych ludzi, cierpiących na tę przypadłość, ale ta gra aktorska była tak drewniana, że nie dało się inaczej tego skomentować. Jednak Lisa została najbardziej znienawidzoną postacią, choć nikt nie zapytał się, dlaczego ona Johnny'ego nie chciała.
Może Johnny faktycznie był nieudacznikiem? Może kiedyś, zanim ona tamto wydarzenie zasymulowała, faktycznie był agresywny i narzucający własne zdanie? Rzeczywiście, Lisa stała się nieco kłamliwa i wywrotowa, ale cała akcja przypomina typową polską wieś, w której wszyscy członkowie rodziny, sąsiedzi i znajomi, oczekują od przeciętnej "Joasi Kowalskiej", że wyjdzie za mężczyznę, który nie jest w jej typie, który nie jest do końca aniołem, za którego chce uchodzić, ukrywa przed innymi straszne rzeczy, do których się dopuścił itd. W końcu Johnny popełnia samobójstwo, a Mark nagle zmienia zdanie i znienawidził Lisę. Lisa jest tą zła postacią wedle reżysera tego filmidła. O tyle dobrze, że JK Rowling była bardziej wspaniałomyślna dla swoich męskich bohaterów i opisała Severusa Snape'a jako w gruncie rzeczy skomplikowanego mężczyznę. Twórca "The Room" z jakiegoś powodu nie jest łaskawy wobec bohaterki tego filmu. Najlepsza była ta scena, w której matka Lisy oznajmiła, że zdiagnozowano u niej raka piersi, a potem ta wzianka ucichła. Normalne kunszt reżyserski. Ten film z pewnością nasuwa wiele pytań, jak na przykład:
- Dlaczego Tommy Wiseau zdecydował się na kręcenie "pikantnych" scen s*ksu (cenzura na FB nie pozwala), skoro jest on Katolikiem?
- Skąd on wziął pieniądze na tego rodzaju inwestycję?
- Dlaczego człowiek ma wrażenie, że to sztuczna inteligencja stała za stworzeniem tego filmu?
- Dlaczego Tommy Wiseau usiłuje wciąż ukryć pochodzenie polskie?
itd.
Także, muszę wystawić ocenę końcową. Dialogi były niebagatelnie śmieszne i z pewnością, nie nazwałabym tego filmu "dramatem", tylko "komedią".
10/10